Ta historia zdarzyła się niedawno.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega z propozycją, bym zaopiekował się starszą panią. Nie miałem wielkiego doświadczenia w tej dziedzinie, bo dotychczas zajmowałem się tylko moją mamą. Brakowało mi wtedy rozmów, kogoś bliskiego, a praca ta mogła być odskocznią od codziennej rutyny. Toteż po krótkim wahaniu zgodziłem się.
Pani Lusia mieszkała razem z chorym mężem w niewielkim mieszkanku. Nasze pierwsze spotkanie wywarło na mnie bardzo silne, pozytywne wrażenie. Choć była niesprawna ruchowo, w jej oczach dało się zauważyć iskierki radości i pogody ducha. Cieszyłem się mogąc jej pomagać – było to wspaniałe doświadczenie.
Moja praca, choć nie była trudna, polegała na transporcie z domu do ośrodka wsparcia dla seniorów, zwanego potocznie Przystanią, i z powrotem do domu. Często towarzyszył nam mąż pani Lusi Pan Witold, któremu także pomagałem, bo również był niesprawny ruchowo. Chodził z dużym wysiłkiem o dwu kulach.
Wraz z upływem czasu jej zdrowie niestety się pogarszało. Miałem więcej obowiązków, ale dzięki temu też więcej czasu na rozmowy. Rozmowy, których bardzo potrzebowała. Nasza więź przeradzała się w nić przyjaźni i porozumienia. W pewnym momencie zorientowałem się, że pani Lusia traktuje mnie jak bliskiego członka rodziny, co z radością odwzajemniałem.
Ta więź sprawiła, że moje życie nabrało więcej kolorów, dała mi poczucie szczęścia, a zaangażowanie w opiekę przychodziło mi z łatwością i przyczyniało się do olbrzymiej radości. Opiekowałem się panią ponad dwa lata. W tym czasie choroba bardzo postępowała i niestety pani Lusia odeszła, niedługo po śmierci męża.
Ale wspólne, radosne chwile nadały mojej pracy poczucie sensu, choć będzie mi brakowało naszych rozmów. Przez tę przedziwną więź sprawdziła się w moim życiu myśl Jima Rohna:
„Tylko dzięki dawaniu jesteś w stanie otrzymać więcej niż masz”.
Romek – wolontariusz w Kaszubskiej Spółdzielni Socjalnej „Przystań”