Ponownie rozmawiamy z panią Dorotą. Tym razem o panu Jacku. Miał nie chodzić – chodzi, miało nie być z nim kontaktu – rozmawia, a nawet żartuje i to jak… a lekarze i rodzina namawiali żonę, by oddała go do ośrodka całodobowego.
– Cześć Dorotko! znowu się spotykamy. Ostatnio opowiadałaś mi o pani Krysi ze Strzelna, jak pomagasz jej wychodzić z depresji. Jaką dziś opowiesz mi historię?
– Tym razem opowiem o panu Jacku z Łebcza, którego lekarze radzili żonie dać do całodobowego ośrodka, a tymczasem jego stan tak się poprawił, że sami są zadziwieni.
– W jakim stanie pan był, jak go zobaczyłaś pierwszy raz?
– Akurat wrócił ze szpitala po operacji złamanej nogi w biodrze. Wcześniej miał problemy neurologiczne, chodził bardzo mocno skrzywiony i dlatego doszło do upadku. Nooo… na początku było ciężko, bo pan nie współpracował w ogóle, ani nie mówił, ani nie kontaktował, nie można było go też za bardzo ruszyć, by nic przypadkiem nie uszkodzić – było naprawdę trudno. Z biegiem czasu można było go przekładać na boki. Lekarze od początku mówili, że nie będzie szans na chodzenie. Namawiali żonę, by dała go do ośrodka całodobowego zwłaszcza, że sama jest niepełnosprawna – ma problemy z poruszaniem się. Ale pani Krysia, bo tak a na imię, uparła się, że będzie się nim opiekować w domu.
– Taka delikatna, która sama potrzebuje pomocy? A wiedziała chociaż jak się mężem zająć, jak się opiekować?
– Niestety nie wiedziała. Ale szybko zorganizowała opiekę dla pana Jacka. Należy jej się medal: w nocy pan nie spał, w dzień też, a ona cały czas przy mężu… Bywał agresywny po lekach, omotany, nie wiedział, gdzie jest, co się z nim dzieje. Z czasem nastąpiła poprawa, bo pan zaczął zginać nogi w kolanach. Widać było, że ma zachowaną umiejętność stawiania stopy, jakby chciał chodzić. To mnie bardzo ucieszyło. Jak lekarz pozwolił już go spionizować po ściągnięciu szwów, to szybko zaczęliśmy.
– Ktoś Ci jeszcze pomagał, oprócz pani Krysi?
– Pielęgniarka, przyjeżdżał brat… było tam multum osób do pomocy. Nie mogła to być jedna osoba, bo pan Jacek miał wówczas jeszcze epizody omdleń, tracił przytomność, nie wiadomo z jakiego powodu.
– Tracił przytomność, czy były to jedynie zasłabnięcia?
– Nie, nie… naprawdę tracił przytomność – było to bardzo niebezpieczne. Ale załatwiłyśmy prywatną rehabilitację – przychodził pan Łukasz Badowski. Początkowo go masował, a z czasem po obserwacji powiedział, że pan Jacek… będzie chodził!
– Niebywałe! To musiała być radość! Ale zapewne też huśtawka emocjonalna: od nadziei do zwątpienia.
-Oj tak, dla każdego z nas! Pan Jacek przed operacją poruszał się przechylony na jedną stronę, ręką prawie dotykając podłogi, a teraz dzięki rehabilitacji chodzi prosto. To jest ogromny postęp.
– Jak to osiągnęliście, jak przebiegała rehabilitacja?
– Wszystko odbywało się stopniowo, małymi kroczkami. Doszliśmy do takiego momentu, że ja sama szłam z panem na wózku, gdzieś na spacer. Ale wówczas trzeba było go jeszcze karmić, a kąpiel odbywała się w łóżku i trzeba pamiętać, że cały czas zdarzały się omdlenia. One zaczęły po kilku miesiącach ustawać i wtedy przenieśliśmy pana z łóżka rehabilitacyjnego do sypialni. To było jego marzenie – spać normalnie z żoną w łóżku! Oj, jaki on był szczęśliwy! Jak przyszłam do nich i zobaczyłam, że pan jest w sypialni i tę radość na jego twarzy – cieszyłam się razem z nim! To był dla niego tak silny impuls, że zaczął się ładnie wysławiać, można było go zrozumieć, a wcześniej był z tym problem.
– Można powiedzieć, że to przeniesienie z łóżka rehabilitacyjnego było przełomowe.
– Tak! To było dla niego bardzo ważne. Wtedy taka energia w niego wstąpiła, że wykąpał się pod prysznicem. Od tego czasu załatwia się samodzielnie, siedzi w kuchni przy stole i je wszystkie posiłki bez niczyjej pomocy. Kontroluje się cały czas, wie gdzie jest, co się z nim dzieje, wie czego chce i zdaje sobie sprawę, że robi mu się słabo i informuje o tym – wtedy szybko podstawiamy wózek. Ale używamy go już coraz rzadziej. Myślę, że trzeba mieć w pamięci, że doszliśmy do tego z etapu, kiedy pan był leżący i nie wiedział, co się z nim dzieje, a wszyscy lekarze radzili go oddać do ośrodka całodobowego. Mało tego: przed wypadkiem pan miał takie problemy ze skrzywionym kręgosłupem, że lekarze mówili, że operacja nic nie pomoże! A tu masz…! Upadek spowodował, że się wyprostował!
– Sprawdza się powiedzenie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
-Ha, ha! Tak, ale te początkowe dwa miesiące to był koszmar! Były takie momenty, że przyjeżdżałam do „Przystani” i mówiłam, że nie dam rady.
– A powiedz, jak teraz wyglądają Twoje wizyty u niego?
– Ha, ha! Jak przychodzę, to oczywiście musi być „przytulas” – nie ma „dzień dobry”- i buziak też musi być. Zawsze na mnie czeka, mówi: gdzie jest moja Dorotka? Ha, ha! Czasem dostaje cukierka, bo słodycze nie są mu zalecane, to przełamuje go i się ze mną dzieli! Tak samo z kanapkami, żebym też jadła… Żona jest bardzo wdzięczna, bo dzięki temu może coś w domu zrobić. A pan włączy sobie telewizję i porozmawia, nawet pamięta, co było kiedyś.
– Czyli z pamięcią kłopotów nie ma?
– Raczej nie, ona stopniowo wraca. Na początku – owszem – pan Jacek nie pamiętał nawet, jak się nazywa. A teraz opowie wszystko: o odwiedzinach kolegów, co jadł poprzedniego dnia…
– Zastanawiam się, co tak pomogło i myślę, że ogólna stymulacja organizmu.
– Dla mnie najważniejsze była pionizacja, by stał, siedział. Miał strasznie wychudzone nogi, mięśnie prawie zanikły. Po upadku, kiedy był leżący, to poszło migiem, choć wcześniej chodził. Takie drobne ćwiczenia, z pozoru błahe: przekładanie nogi, ręki przy ubieraniu, albo paszki umyć trzeba, bo będziemy strzelać, a jak będziesz grzeczny, to będzie pączek na kolację! Ha, Ha!
– Trochę jak z dzieckiem: robiłaś z tego zabawę!
– Cieszy się, jak zwracam się w ten sposób do niego. A poczucie humoru ma! Nie chciał pić, to mówię: jak nie będziesz pił, to Ci nic nie urośnie, będziesz leżący i nie pójdziesz do sypialni do żony, bo po co jej taki mąż, który tylko leży? On lubi żartobliwe rozmowy na tematy damsko-męskie, więc szłam w tę stronę, by dodać mu animuszu. Ale pan Jacek jest człowiekiem walecznym, łatwo się nie poddaje. Lekarze są w szoku widząc, jak pan daje sobie radę. Mnie najbardziej cieszy, kiedy widzę, że sam siada na kanapie czy na wózku, sam wstaje, albo razem przejdziemy się do toalety i pod prysznic, ale już sam się umyje. Teraz uczy się golić i się nauczy.
-Myślisz o wszystkim!
– Pan musi być samodzielny w jak największym stopniu. Teraz siada na krzesełku przy umywalce i myje się samodzielnie. Można się dziwić, co w tym wielkiego, że ktoś umyje sobie nogi? A dla osoby z problemami w poruszaniu się, to jest wielkie wydarzenie.
-„Szlachetne zdrowie…”
-Tak… początkowo oczywiście ja pana kąpałam, ale teraz bierze gąbkę i sam się myje. Bardzo się ucieszyłam, jak pan się schylał i sięgał do stóp!
– To większość ludzi nie jest na tyle sprawna! I nie przewrócił się?!
– Nie, nawet nie omdlał! Na 70. urodziny, przyjechała jego mama. Pan siedział wygalantowany w koszuli, rozmawiał, jadł samodzielnie – nikt nie mógł się nadziwić zmianom. A widzieli go kilka miesięcy wcześniej. Pani Krysia jest nam niewymownie wdzięczna za to, co robimy. Pan powiedział, że my do końca życia będziemy razem. Najpierw mówiliśmy, że do siedemdziesiątki będziemy razem, ale pan ma stanąć na nogi. Plan zrealizowany! Ha, ha! W nagrodę upiekłam mu na urodziny tort z aparatem fotograficznym z czekolady, bo pan był fotografem. Podróżował z żoną po świecie, więc tych albumów ma ogromnie dużo. Podpytuję go o różne miejsca, dokąd warto jechać, co zobaczyć – wszystko wie, ze szczegółami.
– Widzę, że masz serdeczną relację z państwem.
-Oj tak! To sympatyczni ludzie ludzie, bardzo się polubiliśmy. Życzę sobie, by tak było jak najdłużej, by nie pogorszył się stan pana Jacka.
– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.